czwartek, 11 maja 2017

131. "Bez słów" Mia Sheridan


Był kiedyś taki dzień, kiedy po dłuższym czasie nieobecności w blogosferze przeczytałam kilka recenzji powieści, które miały wtedy swoją premierę. Jedną z nich była "Bez słów" Mii Sheridan. Wtedy, pod wpływem impulsu, od razu zamówiłam swój własny egzemplarz. Po prostu czułam, że muszę ją przeczytać. Czy mój początkowy zachwyt nie minął wraz z poznaniem lektury?


"Przyniosłeś ciszę, najpiękniejszy dźwięk, jaki słyszałam, bo cisza była tam, gdzie byłeś ty"

Bree od jakiegoś czasu próbuje uciec przed swoimi problemami, przed swoją przeszłością. W żadnym miejscu nie zostaje na długo, gdyż nieustannie męczą ją koszmary. Bohaterka nie może pogodzić się ze swoim poczuciem winy, lękiem i okropnymi wspomnieniami pewnej nocy, 7 miesięcy temu, kiedy była świadkiem śmierci swojego ojca.

"Pełne zrozumienia milczenie bywa lepsze od wielu słów, które koniec końców okazują się bezsensowne i zbędne"

W pewnym momencie przeprowadza się do małego miasteczka, które skusiło ją ciszą, spokojem i bliskością natury. To było wszystko, czego potrzebowała. Znajduje nową pracę i nawiązuje kilka znajomości. Jest jednak jedna osoba, która szczególnie zwraca jej uwagę.

"Cierpienie i sposoby, żeby je złagodzić, są tak różne jak ludzie, którzy go doświadczają"

Bree pierwszy raz spotyka Archera, kiedy ten pomaga jej zebrać upuszczone zakupy. Mężczyzna jest brodaty i zaniedbany, nie odzywa się ani słowem, mimo że kobieta zagaduje do niego tak przyjaźnie, jak tylko może. Z biegiem czasu coraz bardziej zaczyna ją fascynować i pragnie dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Ale Archer jest nieufny i nie jest chętny podzielić się z nią swoi cierpieniem.



Są książki pisane po to, by wzruszyć i budzić emocje. Nie jest to jednak łatwa sztuka i niewielu się ona udaje. Mia Sheridan to autorka, która budzi coraz większe zainteresowanie wśród czytelników, zwłaszcza tych, którzy są fanami New Adult. Dla mnie to pierwsze spotkanie z jej twórczością. Wiem jednak czego spodziewać się po reszcie jej powieści. Jak sama mówi, jej pasją jest "tworzenie miłosnych historii o ludziach, którzy są sobie przeznaczeni".

"Bez słów" to książka z bardzo dobrymi rekomendacjami i oceniana wysoko przez wiele osób. W pewnym sensie się z tym zgadzam. Ta powieść ma w sobie coś urzekającego, szczególnie jeśli wezmę pod uwagę język migowy, którym posługują się główni bohaterowie. Nadaje to bardzo intymnego klimatu, miłość postaci staje się jeszcze bardziej wyrazista, może nawet piękniejsza i czystsza.

Dużą rolę odegrali tu bohaterowie, a zwłaszcza Archer. Jest jedną z bardziej urzekających postaci męskich z jakimi miałam do czynienia. Nadaje tej historii miłosnej wiele niewinności i niepowtarzalności. Sam fakt tego, że nie może mówić sprawia, że zupełnie inaczej go odbieramy. W pewnym sensie może denerwować jego idealizowanie. Choć początkowo był przedstawiony jako zapuszczony, niezadbany mężczyzna, później zmienił się w pięknego człowieka. O wiele lepiej wyszłoby książce, gdyby był piękny w środku, nie potrzebna mu była piękna powierzchowność. Powszechnie jednak wiadomo, że o wiele przyjemniej czyta się o pięknych ludziach. Tutaj zarówno Bree, jak i Archer zaliczają się do tych z kategorii z "lepszym wyglądem". Nie mam więc tego za złe autorce. Nadal jednak twierdzę, że ta opowieść lepiej przedstawiałaby się bez tej zbędnej idealizacji i upiększania bohaterów.


"Bez słów" to ciekawa historia, mówiąca o tym, jaka jest ludzka natura. Daje do myślenia. Archer odizolował się od społeczności po wypadku, w którym stracił swoich bliskich. Stracił głos. Rzadko pojawiał się w miasteczku, a gdy tak się działo wtapiał się w tło. Mieszkańcy przyzwyczaili się i traktowali go jak część tła. Nie zadali sobie trudu poznania tego samotnego człowieka. Dopiero Bree to zrobiła, ale ona nie widziała tego, co mieszkańcy miasteczka, nie była jedną z nich. Czytając tę opowieść zaczynamy zastanawiać się czy my również nie zachowujemy się podobnie, nietolerancyjnie, ignorując czyjąś obecność wokół nas.

Wracając do tego, do czego nawiązałam na początku tej opinii: o tym, jak trudno jest stworzyć wzruszającą opowieść. Wiem, że dla większości czytelników "Bez słów" jest wyciskaczem łez. Nie dla mnie. To dlatego, że miłość tu przedstawiona jest zbyt słodka, a nawet mdła. Czasami uważałam ją za kiczowatą, nie pomagały temu ckliwe rozmowy kochanków. Nie poruszyła mnie, widocznie nie mam wystarczająco sentymentalnej natury. Albo po prostu miłość bohaterów bywała sztuczna i wymuszona.

Czy polecić "Bez słów"? Na pewno spodoba się wrażliwym romantyczkom, z sentymentalną naturą. Tym, które szukają niewinnej historii miłosnej, a jednocześnie niepozbawionej scen erotycznych (których jest tu całkiem sporo). Ja jednak okazałam się zbyt wymagającym czytelnikiem, o czym uświadomiłam sobie całkiem niedawno. Oceniam na 4/6.



zdjęcie w poście: www.1zoom.ru

3 komentarze:

  1. Czytałam i podobała mi się, choć wady też posiada :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawiam się nad rozpoczęciem czytelniczej przygody z tą autorką :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Już sama okładka skłania mnie do tego by odwrócić sie plecami. Nie lubię ckliwych łzawych historii . Jednak podoba mi sie Twoja recenzja, ładnie napisana, drobiazgowa i pewnie wielu przekona. Blog dodaje do obserwowanych i będę wpadać. Zapraszam rownież do mnie
    Pozdrawiam

    Czytankanadobranoc.blogspot.ie

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz! ♥

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...